Czymże może być dla reżysera „spełnienie” i poczucie pełnego sukcesu? Być może jest nim świadomość stworzenia arcydzieła odmieniającego życie widza. A może jest to po prostu skręcenie filmu tak sugestywnego, że każdy smak, zapach, namiętne uczucie lub najintymniejsze zdarzenie będzie dokładnie współodczuwane przez jego odbiorcę.
Na pewno właśnie do empatii poznawczej dążył Tom Tykwer, podejmując się pracy nad bestsellerem Patricka Süskinda p.t. „Pachnidło”. Reżyser oczywiście nie pozostał w tym zadaniu zupełnie sam. Przede wszystkim miał przy sobie producenta, Bernard Eichinger, który na swoim koncie zapisał m.in. produkcję pysznego „Imienia róży”, obrosłego zasłużoną legendą i kultem. Taki tytuł zobowiązuje. I rzeczywiście, atmosfera mrocznego, a zarazem baśniowego „Pachnidła” nie ustępuję tajemniczej aurze „Imienia róży”.
Ten długo oczekiwany film, jak większość czytelników pewnie już doskonale wie, opowiada o ubogim Janie Baptyście Grenouille, którego pech obdarzył doskonałym zmysłem powonienia. Jego cenny nos doprowadza do śmierci niewinne, a ponad to piękne kobiety i odwodzi go od prawdopodobnego szczęścia przy boku rudowłosej Laury Richis, rzucając w zamian na ręce oszalałego z podniecenia tłumu. Poza tym, nieszczęsny Jan, mimo woli sprowadza na bliskie sobie osoby zabójcze wypadki.
Milczącemu bohaterowi i nieświadomemu odbiorcy towarzyszy przez cały czas wszechwiedzący, trzecioosobowy narrator, którego obecność jest świetnie wpasowana w fabułę, chociaż nie niezbędna. Nie ulega jednak wątpliwości, że to za jego sprawą poznajemy nie zawsze zrozumiałe przez wszystkich uczucia „perfumeryjnego mordercy”.
Wszystkie sceny w „Pachnidle” emanują XIX-wiecznym naturalizmem, który ścieka na widzów z obślizgłego targu rybnego, z włosów matki głównego bohatera, ze ścian okrutnego sierocińca lub z miejskich zaułków. Ten naturalizm, jednak trochę przypudrowany, przeplata się miejscami z kiczowatymi wizjami piękna, ekstazy, czy arkadii. Kamera więc śmiało wędruje po brudnych murach lub złych ulicach Francji, po to, by rzucić nas nagle w kolorowy świat odczuć Giuseppe Baldiniego. Każdą ze scen, Tom Tykwer komponuje z pedantycznie dobranych detali, co sprawia, że film wydłuża się nieprawdopodobnie i momentami staje się nudny. Jednak właśnie te obrazy i detale oddają to, co w „Pachnidle” jest najważniejsze, czyli zapach. Sugestywne i skrupulatne obrazy uaktywniają naszą wyobraźnię. Nawet nie siedząc w filmie po uszy, doskonale wiemy jakie wonie odczuwa psi nos Jana Baptysty lub przynajmniej zbliżamy się do nich za sprawą pobudzonych zmysłów i fantazji.
Miłym zaskoczeniem w „Pachnidle” jest niewątpliwie doskonała obsada. Pomimo że dzieło to zaliczane jest raczej do superprodukcji, bo i niemały budżet na niego wykorzystano, to nie ma w nim znanych twarzy, wyświechtanych przez polskie seriale i hollywoodzkie filmidła. Wyjątkiem może być Dustin Hoffman i Alan Rickman, których obecność jest bardzo dyskretna i mistrzowska, zwłaszcza w przypadku tego drugiego. Na wielkie brawa zasługuje tu również Ben Whishaw, odgrywający postać Grenouille’a. Młody aktor, chociaż wyglądem daleko odbiegający od książkowego oryginału, w kinowej wersji „Pachnidła” sprawdził się bardzo dobrze.
Pachnącemu filmowi Toma Tykwera wystawiam +4, pretendujące do -5. Nie dość, że reżyserowi udało się stworzyć film o zapachach, wykorzystując do tego miniaturowe arcydzieła sztuki filmowej, to w dodatku wskrzesił w kinie europejskim film kostiumowy, znajdujący się ostatnio w poważnym kryzysie. W czasie seansu sama odczułam realnie i z całą stanowczością zapach perfum. I już miałam okrzyknąć Tykwera mistrzem iluzji, kiedy uświadomiłam sobie, że wcześniej używałam żywota w markowej perfumerii. No cóż! Ważne, że przez chwilę doświadczyłam fenomenu „dziesiątej muzy”.
Oficjalna strona filmu: www.perfumemovie.com