„I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem”… a kto nie był niech żałuje, bo drugiej takiej okazji nie będzie… no chyba, że kupicie płytę.
Jest malutka, szczuplutka i drobniutka, ale… „ona ma siłę”… rażenia, jak bomba atomowa (no dobra, przesadzam).
Na sobotnim koncercie Marty Bizoń w Krzeszowicach najbardziej zdziwił mnie brak kwiatu młodzieży krzeszowickiej, za to dopisali emeryci i pan burmistrz z małżonką. Średnia wieku grubo ponad 50.
Zaczęło się dość niemrawo – występem jakiejś kobity z KOK-u (chyba), której wyraźnie brakowało śliny w ustach (trema), próbowała być zabawna, ale jakoś jej to nie wychodziło. Później każdy dostał to co chciał, a niektórzy dostali nawet więcej…
Smutne, łzawe piosenki przeplatały skoczne neapolitańskie melodie ze słowami skierowanymi do wszystkich mammoni i mammone… i nie tylko. Było coś o miłości i głosie pośród nocy, o „dwóch wiekowych profesorach od muzyki” pukający do raju bram, kilka praktycznych porad by zasnąć czyli „weź tę małą pastylkę”, bo „ktoś cię złapał w sidła swe”. Od dziś już wiem, że każdy mężczyzna jest jak „filiżaneczka kawy gdzie na wierzchy pływa gorzki smak, zaś cukier smacznie śpi na dnie”, a żeby zrobić karierę czasami trzeba „zrzucić sukienkę” i „mieć trochę ciała”, bo w życiu nie warto tracić sił – „no chyba żeś frajer jest i kmieć”.
Wszystkim nadopiekuńczym mamuśkom wyjaśniono, że „dla zakochanych obecność mamy jest jak koszmar we snach”, a wysyłając „siostrzyczkę Bazyliszka” na „spotkanie tête à tête” swojej pociechy trzeba się liczyć z tym, że kogoś może „trafić szlak”.
Koncert zakończyło „O sole mio” – wersja ulepszona i opowieści o książce („Zapiski artystki”) powstałej ze zbioru felietonów pisanych przez Martę Bizoń do „Gazety Krakowskiej”.
Pomimo faktu, że wśród emerytów czuje się raczej nieswojo (do tego pogrążyła mnie obecność mojej dentystki… tym razem bez wiertła) nie żałuję tej sobotniej, wieczornej godziny. Po tygodniu amerykańskiej rąbanki w radiu, miło jest posłuchać czegoś innego w towarzystwie wielce szacownych pań i panów z nieco innej epoki niż ja.